top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraMichał Kubicz

ŚMIERĆ W OTOCZENIU BLISKICH

Do napisania dzisiejszego posta zainspirowała mnie pochodząca z drugiej połowy I wieku p.n.e. płaskorzeźba przedstawiająca scenę pogrzebu (Muzeum Narodowe w Abruzzo we Włoszech).


W czasach starożytnych rzadziej niż dzisiaj dożywano wieku sędziwego: nagminnie umierały noworodki, umierały kobiety podczas porodu, żołnierze ginęli na wojnie, a każdemu groziła śmierć z powodu infekcji spowodowanej z pozoru niewinnym skaleczeniem. Śmierć była więc zjawiskiem, z którym każdy stykał się o wiele częściej niż dzisiaj.

W dawnych czasach, gdy osiągali starość lub zachorowali, Rzymianie umierali w domu między swoimi bliskimi, a ich odejściu towarzyszyły rytuały rozpoczynające się jeszcze przed oddaniem ostatniego tchnienia i trwające przez wiele dni.

Dziś śmierć usuwa się sprzed naszych oczu, by widok zmarłego nie zakłócał nam wewnętrznego spokoju, tymczasem w starożytnym Rzymie nikogo nie dziwił nieboszczyk w domu, kondukt żałobny idący głównymi ulicami miasta, mężczyźni niosący zwłoki na marach w celu urządzenia pogrzebu albo stos żałobny płonący niedaleko za świętymi granicami miasta.

Gdy umierał człowiek zamożny, rodzina zbierała się wcześniej w jego domu i towarzyszyła mu w ostatnich chwilach. Istotnym elementem rytuału były lamenty zebranych, przejęcie przez pocałunek ostatniego tchnienia umierającego, a następnie położenie ciała na podłodze, by miało bezpośredni kontakt z „matką ziemią”. Zmarłego myto, namaszczano i ubierano, a potem jego ciało wystawiano na specjalnych marach w domu na kilka dni, by każdy mógł mu oddać hołd. Symbolem śmierci obecnej w domu było wygaszenie ogniska domowego, a na zewnątrz – cyprysowa gałąź zawieszona nad drzwiami wejściowymi.

Rodzina bogatego Rzymianina urządzała procesję pogrzebową przez środek miasta. Na załączonej płaskorzeźbie możemy zobaczyć przykład. Był to prawdziwy spektakl, którego celem było nie tylko uhonorowanie zmarłego, ale też podkreślenie jego zasług, z których jeszcze jego potomkowie mieli czerpać korzyści.

O ile dzisiaj kondukt żałobny kojarzy nam się raczej z ciszą (ewentualnie krótki utwór żałobny bywa grany niekiedy bezpośrednio podczas składnia trumny w ziemi), procesja pogrzebowa w Rzymie musiała być zjawiskiem dosyć głośnym. Przyjrzyjcie się płaskorzeźbie: po prawej widzimy trębaczy dmących w długie, zakręcone rogi oraz flecistów grających na aulosach. Współczesne rekonstrukcje aulosów pokazują, że dźwięki dobywające się z tego instrumentu są wyjątkowo jazgotliwe, więc z naszej perspektywy hałas towarzyszący pogrzebowi zdawałby się osobliwy i cokolwiek nie na miejscu. Dźwiękom instrumentów towarzyszyły zawodzenia kobiet z rodziny zmarłego (na płaskorzeźbie żonę i dzieci widzimy zaraz po lewej stronie). Mężczyźni nie płakali. W ich przypadku takie okazywanie emocji byłoby zdecydowanie niewłaściwe. Ale płakała nie tylko rodzina nieboszczyka. Do pogrzebu angażowano także … zawodowe płaczki. Gdy bowiem w czasie procesji zmarły niesiony był na marach, obok szły profesjonalistki, których głośne lamenty i płaczliwe pieśni podkreślały żałobny nastrój (na fotografii widzimy je po prawej stronie zmarłego, mniej więcej na środku u góry).

Niemal teatralny charakter procesji podkreślali klienci lub wynajęte osoby noszące maski przedstawiające przodków zmarłego i ubrane stosownie do godności przez nich pełnionych. Pośród zastępów żałobników nieboszczyk dołączał do swych dostojnych przodków, którzy w ten sposób witali go w krainie zmarłych. Bo pogrzeb to okazja do spotkania się dwóch światów: żywych i umarłych.

W trakcie procesji wygłaszano niekiedy mowy pogrzebowe, w których wychwalano zmarłego. I znów – służyło to nie tylko osobie, którą żegnano, ale przede wszystkim pozostawionym przez niego bliskim. Podkreślenie pochodzenia od osoby zasłużonej miało im pomóc w ich własnej karierze.

Jeśli cokolwiek mogło podkreślić wysoki status zmarłego (a pośrednio – pozostawionych przez niego bliskich), było to wykorzystane – wszelkie zdobycze wojenne, oznaki władzy lub urzędów pełnionych za życia niesiono w procesji, by każdy mógł zapamiętać, że ród, do którego należał tak wielki człowiek, musi być znaczący.

Jeżeli zmarły miał być skremowany, poza granicami miasta wznoszono specjalny stos. Bogate rody miały swoje własne miejsca kremacji zwane (tzw. ustrinum, liczba mnoga - ustrina). W okresie republikańskim w Rzymie wiele takich ustrinów znajdowało się na terenie Pola Marsowego. Dopiero po kremacji zbierano kości i zamykano je w urnie składanej później do grobu.

Wspomniałem wyżej o teatralnym charakterze pogrzebów bogatych osób. Jako ciekawostkę mogę dodać, że początkowo w ramach uroczystości żałobnych urządzano pojedynki ku czci zmarłego, i że właśnie z tych pojedynków wywodzą się igrzyska gladiatorskie. Chyba trudno o bardziej wymowny dowód na to, że pogrzeb miał być spektaklem dla żywych.

Oczywiście tylko bogaci mogli sobie pozwolić na tak wystawny pogrzeb jak ten przedstawiony na płaskorzeźbie. Tylko bogaci byli chowani w pięknych grobowcach. Biedniejsi musieli zadowolić się pochówkami znacznie skromniejszymi, często ograniczającymi się do złożenia zwłok w zbiorowej mogile.

Na zakończenie, te rzymskie zwyczaje żałobne nasuwają pewną refleksję: obecnie nasi bliscy najczęściej umierają w szpitalu, w obcym miejscu, samotni. To cena, jaką płacimy za postęp medyczny i niewyobrażalne dla starożytnych Rzymian możliwości ratowania lub podtrzymywania życia.

7 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page