Przyjemnie się pisze o Imperium Rzymskim w czasach, kiedy dokoła spokój, a wojna wydaje się czymś zupełnie abstrakcyjnym. Przychodzi to dużo trudniej, gdy działania wojenne niemal za miedzą. Bo choć zachwycamy się rzymskimi osiągnięciami –architekturą, mozaikami, freskami, literaturą i prawem – prawda jest bolesna: rozległe imperium nie powstało wynikiem nadzwyczajnego zbiegu okoliczności, a wcielonych doń ludów nikt nie pytał o zdanie. Dlatego choć później miliony ludzi żyjące w basenie Morza Śródziemnego korzystały z dobrodziejstw Pax Romana i stosunkowo rzadko się buntowały, to działo się to dopiero po tym, jak ich przodkowie morzem własnej krwi zapłacili za „przywilej” życia pod butem Rzymian.
Rzymianie nie zastanawiali się nad tym, czy wojenne okrucieństwo wobec cywilów jest moralne, dobre albo sprawiedliwe. Ich interesowało tylko, czy było konieczne dla osiągnięcia oczekiwanego celu. W ich oczach cel usprawiedliwiał nawet największą potworność. A cele mogły być różne. Jednym nich mogło być wywołanie „efektu mrożącego” – pokazanie, że wszelki opór jest bezcelowy. Przykład? Podczas II wojny punickiej Scypion zdobył Nową Kartaginę na terenie współczesnej Hiszpanii i opanował całe miasto z wyjątkiem twierdzy, w której schronili się ostatni obrońcy. Wojska rzymskie rozpoczęły rzeź cywilnych mieszkańców – zabijali dosłownie każdego bez względu na wiek i płeć, a wszystko to na oczach bezradnych obrońców zamkniętych w zamku.
Jak napisał R.A.Gabriel w książce „Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu” (wyd. Rebis, przekł. J. Jedliński) „Brutalność nie była cechą wrodzoną Scypiona, doceniał on jednak jej przydatność jako środka dla osiągnięcia ważnych celów”. Hmm… „doceniał przydatność…” – oględnie napisał autor w odniesieniu do rzymskiej aprobaty zwykłego zezwierzęcenia. Scypion gotów był poświęcić życie cywilnych mieszkańców Nowej Kartaginy, byle oszczędzić własne wojsko podczas zdobywania fortecy. Pominę w tym miejscu opisy tych wydarzeń przedstawionego przez Polibiusza. Jedno jest pewne: przyszły pogromca Hannibala cel osiągnął: obrońcy przerażeni brutalnością Rzymian w końcu poddali zamek.
Okazanie przez wojsko niewyobrażalnego okrucieństwa mogło być formą surowej kary wymierzonej całej zbiorowości: tak było w przypadku zburzenia Koryntu przez Mummiusza w połowie II wieku p.n.e. To już nie wódz, ale sam rzymski senat podjął decyzję, by ukarać miasto za – jak pisze Liwiusz – złe potraktowanie legatów rzymskich. Rzym stał na stanowisku, że wszyscy winni są szacunek Imperium, a kto tego nie rozumie, powinien być ukarany dla przykładu. W tym samym czasie Rzymianie zburzyli inne greckie miasta: Teby i Chalkidę, tym razem za pomoc udzieloną rzymskim wrogom. Tu kara za brak lojalności łączyła się z przestrogą dla innych miast, by nie przyszło im pomagać nieprzyjaciołom Imperium. Znów ofiarami stali się cywile. Co ciekawe, rzymski historyk Liwiusz nie gani Mummiusza za zrównanie danego miasta z ziemią. Przeciwnie – chwali go za powściągliwość polegającą na tym, że nie przywłaszczył sobie bogactw miast plądrowanych przed zburzeniem, ale wszystko odesłał do Rzymu. Obojętność dla losu mieszkańców łączy się tutaj z typowo rzymską urzędniczą skrupulatnością.
Juliusz Cezar wychwalany był za swą clementia (łaskawość/wyrozumiałość) okazywaną wrogom, ale przecież wydarzenia w Galii pokazały, że gdy trzeba było być bezwzględnym, nawet brew mu nie drgnęła. Kara mogła dotknąć całą społeczność za nielojalność wobec Rzymu. Na przykład jedno z galijskich miast początkowo chciało się bronić przed żołnierzami Cezara, ale ostatecznie zgodziło się na zdanie broni. Wszystko wskazywało na to, że miasto uniknie rozlewu krwi. Jednak gdy okazało się, że w nocy część jego mieszkańców zaatakowała Rzymian, Cezar zmienił zdanie i dał swoim żołnierzom wolną rękę: miasto zostało splądrowane. W takich sytuacjach legioniści byli bezlitośni – wpadali do miast i każda najmniejsza oznaka sprzeciwu była karana śmiercią. Gwałt na kobietach był rzeczą normalną. Grabież – oczywistością. W następstwie tego wydarzenia Cezar sprzedał hurtownikowi 53.000 mężczyzn, kobiet i dzieci wziętych w niewolę. Zapewne trafili na targi niewolników w Italii. Jaki był ich dalszy los, możemy jedynie się domyślać.
Jeszcze gorszy los spotkał mieszkańców innego miasta – Avaricum. Podczas zdobywania tej dobrze ufortyfikowanej miejscowości Cezar i jego ludzie musieli się mocno natrudzić, ale w końcu wdarli się na mury i otoczyli obrońców miasta zebranych na ulicach i placach. Rzymianie mogli ich wszystkich wziąć w niewolę, ale jak pisze sam Cezar w swoim dziele „O wojnie galijskiej” : „(…) nasi, rozwścieczeni rzezią w Cenabum oraz trudem robót oblężniczych, nie przepuszczali ani starcom, ani kobietom, ani dzieciom. Krótko, z ogólnej liczby około czterdziestu tysięcy mieszkańców zaledwie ośmiuset (…) zdołało ujść z miasta (…)”. Zdawałoby się, że Cezar pozwolił na rzeź, która była zupełnie niepotrzebna. Jednak z jego perspektywy była zasadna, ponieważ pozwalała mu zaspokoić żądzę krwi kipiącą w jego ludziach, a tym samym łatwiej panować nad własnym wojskiem. Opis śmierci 39 tysięcy ludzi Cezar zamknął w jednym zdaniu mającym charakter suchego, wypranego z jakichkolwiek emocji raportu. Dzisiaj nazwalibyśmy go psychopatą.
Niekiedy jednak okrucieństwo przynajmniej częściowo wynikało z samego bitewnego szału, a nie z decyzji dowódcy. Józef Flawiusz w swej „Wojnie żydowskiej” pozostawił nam pełen dramatyzmu opis zdobycia Jerozolimy przez przyszłego cesarza Tytusa Flawiusza : „Zapalczywości nadbiegających żołnierzy legionów nie można było pohamować ani napominaniem, ani groźbą, lecz wszystkimi zupełnie owładnęła wściekłość. (…) Powstańcy ze swej strony nie mieli już żadnej możliwości spieszyć na ratunek – wszędzie była tylko rzeź albo ucieczka. Przeważnie ofiarą padali słabi i nieuzbrojeni mieszkańcy z ludu, których zabijano, gdzie kogo dopadnięto.” (Józef Flawiusz, „Wojna żydowska”, przekł. Jan Radożycki, wyd. Księgarnia św. Wojciecha). Z szacunku dla ofiar tego, co się obecnie dzieje za naszą granicą, pominę drastyczne opisy zawarte w dziele Józefa Flawiusza. Nie nadają się do przytoczenia.
Mimo krwawego stłumienia powstania żydowskiego przez Tytusa, w „Żywotach Cezarów” Swetoniusz chwali Tytusa za jego… dobrotliwość (sic!), a brutalność rzymskiej armii w Jerozolimie zbywa milczeniem. Z perspektywy antycznego kronikarza było to bowiem coś zupełnie nieistotnego, niezasługującego na uwagę. W rzeczywistości bowiem normalną praktyką Rzymian było to, że zbuntowane ludy były karane z największą surowością. Dla buntowników Rzymianie nie mieli litości. Okrucieństwo okazane żydowskim powstańcom miało być przestrogą dla innych, którzy chcieliby iść w ich ślady. Na marginesie dodam, że także Józef relacjonujący wojnę żydowską ewidentnie wybiela Tytusa, wskazuje bowiem, że przyszły cesarz nie miał możliwości powstrzymania okrucieństwa żołnierzy. Ale Józef miał przynajmniej powody: pamiętajmy, że pisał swe dzieło historyczne w czasie, kiedy już wiele zawdzięczał rodzinie Flawiuszów, mógł więc z wdzięczności (albo z ostrożności!) pomijać pewne fakty niepasujące do wizerunku cesarza. Czy wieki temu rzymskie okrucieństwo istotnie wyróżniało się czymś na tle innych? Raczej nie. Niestety taka była specyfika tamtych czasów. Inne ludy też nieustannie toczyły między sobą wojny i nie były one mniej krwawe. Persowie, Grecy, Egipcjanie, Asyryjczycy, Kartagińczycy czy ludy prekolumbijskie: wszystkie te cywilizacje przyłożyły rękę do niekończącego się pasma rzezi ludzkości, więc trudno mieć pretensję do Rzymian, że postępowali inaczej. Kłopot polega jednak na tym, że minęło dwadzieścia wieków, a pewne rzeczy wciąż się nie zmieniają. I tego zrozumieć nie potrafię.
Comentarios