top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraMichał Kubicz

Rzymian krytyka lekarzy

A więc chcecie sobie ponarzekać na współczesną służbą zdrowia? To wpierw przeczytajcie, co o swoich lekarzach sądzili Rzymianie!

Przez ostatnie trzy tygodnie pisałem o Wyspie Tybrowej – miejscu rzymskiego kultu Eskulapa i prowadzenia działalności leczniczej. Czas podsumować ten cykl przedstawieniem, co na temat swoich lekarzy rządzili sami Rzymianie. A, uwierzcie mi, potrafili nie szczędzić im słów krytyki.

Negatywny wizerunek lekarzy w starożytnym Rzymie łatwo wytłumaczyć: po pierwsze profesją tą parali się prawie wyłącznie Grecy, którym Rzymianie z założenia nie ufali i którymi pogardzali. Gdy pierwszy lekarz (chirurg) przybył do Rzymu około 219 roku p.n.e., Rzymianie przyjęli go z otwartymi ramionami, a nawet przyznali mu dom, w którym mógł prowadzić swą praktykę. Jednak jego specjalizacja szybko zaciążyła na wizerunku zarówno jego jak i wszystkich lekarzy, którzy zaczęli później ściągać nad Tybr. Rzymski badacz Pliniusz Starszy, autor „Historii naturalnej”, w swoim dziele opowiada, że wspomniany chirurg z takim zapałem kroił ludzi i wypalał ich rany, że zyskał przezwisko „rzeźnik”. Potem było już tylko gorzej.


Opatrywanie rany Eneasza. Fresk pompejański. Narodowem Muzeum Archeologiczne w Neapolu. Zdjęcie: zbiory własne

Rzymianie tak bardzo się uprzedzili do lekarzy, że Katon Starszy pouczał swego syna, by pod żadnym pozorem im nie ufał. Wbijał mu do głowy, że medycyna to dzieło Greków, a do wszystkiego, co pochodzi od Greków należy podchodzić z najdalej posuniętą ostrożnością. „Sprzysięgli się, żeby wszystkich barbarzyńców zabić swoimi lekarstwami” – takie słowa Pliniusz wkłada w usta Katona, który przez całe życie jak ognia unikał greckich lekarzy (czyli w zasadzie wszystkich) i który siebie, swoich bliskich i niewolników – bez względu na przypadłość - leczył wyłącznie preparatami na bazie… kapusty.

Czym greccy lekarze zasłużyli sobie na tak negatywną opinię?

Zazwyczaj wyważony i ostrożny w swoich sądach Pliniusz w swoim dziele poświęca krytyce medyków całą obszerną księgę. Zaczyna wywód, składając swoisty hołd medycynie, jego zdaniem bowiem jest ona jedną z najpożyteczniejszych nauk. Jednak zaraz ton jego wypowiedzi zaczyna się zmieniać, bo autor utyskuje, że w medycynie ni ma nic stałego: wszystko jest w niej zmienne i nieustalone, a przez to trudno weryfikowalne. Po tym spokojnym wstępie Pliniusz przypuszcza frontalny atak na całe środowisko medyczne i wylewa nań istną górę gnoju.

Irytuje go, że co medyk, to inna metoda leczenia, a chory nie wie, któremu z nich zaufać: jeden proponuje leczenie kąpielami gorącymi, inny przeciwnie – zimnymi. Jeden leczy specjalnym jadłospisem, inny głodówką, jeszcze inny – masażami. Pliniusz cytuje wreszcie metody leczenia oparte o ustalanie godzin posiłków podług ruchu ciał niebieskich czy na okadzaniu specjalnymi wonnościami. By pokazać, do czego prowadzi brak jasnych metod ratowania zdrowia, Pliniusz cytuje nagrobne epitafia: „UMARŁEM OD NAZBYT WIELKIEJ ILOŚCI LEKARZY” głosi jedno z nich. Nadmiar metod terapii prowadzi jego zdaniem do tego, że pacjenci zamiast szukać naukowych metod leczenia, sposobów na ozdrowienie upatrują w wyroczniach.

Jednak w utyskiwaniach Pliniusza czuć przede wszystkim bezradność. Medycyna była sztuką, w której Rzymianie nie potrafili ocenić skuteczności metod leczenia i musieli się w pełni zdać na lekarzy. Jak jednak zawierzyć im swe zdrowie i życie, gdy, jak pisze Pliniusz: „kto tylko ogłosi się lekarzem, natychmiast spotyka się z zaufaniem, choć to przecież dziedzina, w której szarlataneria pociąga najgroźniejsze skutki.” Powodzenie mieli nie ci lekarze, którzy potrafili wykazać swą skuteczność, ale ci, którzy umieli najlepiej zareklamować swoje usługi: „który tylko z owych szarlatanów umie dobrze mówić, zaraz staje się panem naszego życia i śmierci”. Medycy prześcigali się w wymyślaniu nowych metod leczenia, jednak „uczą się na nasze ryzyko i przeprowadzają doświadczenia kosztem naszego życia”. „Szukając sławy przez wprowadzenie czegoś oryginalnego, życie nasze mieli od samego początku za przedmiot frymarczenia”. A jeżeli medyczny eksperyment się nie powiedzie „zrzuca się winę na tych, co zmarli”. Pliniusz z irytacją zauważa, że zabiegi oferowane w gabinetach medycznych są tak nieskuteczne, że „nie ma nikogo, kto by nie wyszedł stamtąd osłabiony, a co posłuszniejszy bywał i wynoszony”.

Jak widać, już starożytni Rzymianie zetknęli się z problemem odróżnienia wykształconych lekarzy z doświadczeniem od zwykłych oszustów mamiących cierpiące osoby obietnicami szybkiego wyzdrowienia.


Narzędzia lekarskie znalezione w ruinach Pompejów. Dwa wzierniki: jeden dopochwowy, drugi doodbytniczy. Narodowe Muzeum Archeologiczne w Neapolu. Zdjęcie: zbiory własne

Ale największą wrogość do medyków budzi w Pliniuszu komercyjny charakter ich działalności. W tym miejscu słowa Pliniusza budzą w nas delikatny uśmiech, pisze on bowiem z goryczą, że „zrobiono sobie źródło dochodu z zapłaty za życie”. Jak widać autor „Historii naturalnej” potępia pobieranie pieniędzy za usługi lekarskie: takie podejście jest jednak dosyć charakterystyczne dla zamożnych Rzymian, którzy mieli na tyle pokaźne majątki, że nie widzieli potrzeby odpłatności za świadczenie usług na rzecz wspólnoty, a domaganie się pieniędzy za nie uważali wręcz za niegodne.

W rzeczywistości jednak Pliniusza oburzają przede wszystkim nadużycia, których medycy się dopuszczali: wyzysk, gdy wykorzystywali przymusowe położenie chorych, prowadzone zakłady o śmierć pacjenta (hic!!!), wymuszanie na chorych zakupu mikstur leczniczych celowo komponowanych z możliwie najdroższych składników, dopuszczanie się oszustw przy doborze komponentów, wmawianie, że tylko drogie lekarstwa mogą być skuteczne. By nie być gołosłownym, Pliniusz podaje konkretne przykłady fortun zbijanych przez medyków: Kwintus Stertyniusz zarabiał „mizerne” 50 tys. sestercji na dworze cesarskim, ale dorabiał na boku za kwotę 600 tys. sestercji rocznie! On i jego brat (również lekarz) pozostawili w spadku oszałamiającą fortunę 30 milionów sestercji! Podobnego majątku dorobił się na swej praktyce inny lekarz, Arruncjusz.

W efekcie Pliniusz stwierdza, że chyba jedynym sposobem obniżenia wyśrubowanych honorariów lekarzy jest zwiększenie ich liczby, choć równocześnie sam przyznaje, że w gruncie rzeczy sprowadza się to tylko do powiększenia szeregów szarlatanów bezwzględnie żerujących na ludzkim nieszczęściu. Koniec końców dochodzi jednak do wniosku, że skoro branża medyczna i tak jest ich pełna, niech przynajmniej ich oszustwa będą mniej kosztowne dla pacjentów…

Cóż, czasy się zmieniły, a po dwóch tysiącach lat medycyna zrobiła ogromne postępy, więc narzekań Pliniusza nie można bezpośrednio odnosić do naszej rzeczywistości. Jednak gdy czytamy fragment „Historii naturalnej” poświęcony lekarzom, trudno powstrzymać kwaśny uśmiech:

- Czy dzisiaj nie mamy szarlatanów obiecujących cudowne ozdrowienie po zastosowaniu „niekonwencjonalnych metod leczenia”?

- Czy nie mamy producentów zapewniających o skuteczności leków powstających poprzez wielokrotne rozrzedzenie substancji aktywnej do tego stopnia, że w samym leku zupełnie jej nie ma?

- Czy nie jesteśmy „atakowani” z każdej strony przez reklamy leków na nowe schorzenia wymyślone w działach handlowych wielkich korporacji, a o których nawet nie wiedzieliśmy, że są schorzeniami?

- Czy dzisiaj wyszukiwarka internetowa i grupy na portalach społecznościowych nie pełnią roli dawnych wyroczni i cudotwórców?

Cóż, dzisiejsi lekarze z pewnością leczą skuteczniej niż ich rzymscy poprzednicy, ale zdrowie wcale nie przestało być towarem, a nadzieja na jego odzyskanie – wciąż jest największą dźwignią reklamową. Pewne rzeczy po prostu się nie zmieniają mimo upływu dwudziestu wieków.

W dzisiejszym wpisie wykorzystałem fragmenty „Historii Naturalnej” Pliniusza Starszego w przekładzie Ireny i Tadeusza Zawadzkich (Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich - Wydawnictwo).

46 wyświetleń1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page