top of page
Szukaj
  • Zdjęcie autoraMichał Kubicz

Świątynia Portunusa – świadek zamierzchłej historii Rzymu


Chyba każdy, kto był w Rzymie, choć raz musiał ją widzieć – malowniczą. niewielką świątynię przy Piazza Bocca della Verita, ogrodzoną metalową balustradą. W przeszłości nazywana (błędnie) świątynią Fortuny Virilis, obecnie przypisywana jest bogu Portunusowi.

Gdy na nią spoglądamy, patrzymy na zamierzchłą przeszłość Rzymu. Świątynię wybudowano prawdopodobnie pod koniec IV wieku p.n.e. - w czasach, kiedy Rzym był jeszcze daleki od bycia imperium. Świadczy też o tym sam jej patron – Portunus, bóstwo wywodzące się z pierwotnego rzymskiego panteonu, któremu cześć oddawano na długo, nim rzymska religia została „zainfekowana” wpływami greckimi. Gdy po raz pierwszy budowano w tym miejscu przybytek poświęconą Portunusowi, Rzym był stosunkowo niewielką mieściną o lokalnym znaczeniu. Nie istniały jeszcze wielkie pałace na Palatynie, łuki triumfalne, Koloseum ani większość budowli, których ruiny są dzisiaj widoczne na Forum.



Położenie budowli może wydawać się nieco dziwne – jest ona ustawiona równolegle do ulicy, jakby była odwrócona placu, przy którym stoi. Lecz wszystko wyjaśnia się, gdy uświadomimy sobie, jak wyglądał Rzym w IV wieku p.n.e. Po pierwsze linia brzegowa Tybru przebiegała wówczas nieco bliżej świątyni niż obecnie. Niżej był wówczas także poziom gruntu, nie istniały wały zabezpieczające Rzym przed powodziami, wybudowane dopiero w XIX wieku. Gdy więc naszą wyobraźnią cofniemy się w przeszłość, powinniśmy mieć przed oczami sanktuarium stojące tuż nad samą wodą. Wyobraźmy sobie, że przed świątynią, w miejscu, gdzie dzisiaj stoją nowoczesne budynki i średniowieczny dom Cola di Rienzo, w tamtych czasach znajdował się rzymski port rzeczny i to właśnie w jego stronę zwrócony był front sanktuarium poświęconemu Portunusowi. Żeglarze przybijający do portu nad Tybrem i wypływający z niego spoglądali na sanktuarium swego patrona.


Położenie świątyni Portunusa staje się jeszcze jaśniejsze, gdy wspomnimy, że tuż obok znajdował się jeden z najstarszych rzymskich mostów zwany Pons Aemilius (z którego dzisiaj pozostał jedynie fragment – Ponte Rotto). Innymi słowy front świątyni przylegał do ulicy łączącej most z centrum miasta. Był to więc jeden z najważniejszych traktów komunikacyjnych – każdy rolnik przybywający zza Tybru do Rzymu, by sprzedać swoje warzywa, jarzyny i owoce na Forum Holitorium lub zwierzęta na Forum Boarium, musiał przejść koło świątyni Portunusa. Choć dzisiaj lokalizacja świątyni wydaje się nieco na uboczu, w tamtych czasach było to jedno z ruchliwszych miejsc w całym Rzymie. I było też dalekie od dzisiejszej malowniczości – targ warzywny i targ zwierzęcy: pierwszy na północ, drugi na południe od świątyni, sprawiały, że okolica była pełna ruchu, wozów dostawczych, zwierząt, kupców i mieszkańców szukających świeżych produktów. Gdy połączymy to z portem i znajdującymi się obok jatkami Velabrum, powinniśmy wyobrazić sobie miejsce pełne życia, barwne, ale równocześnie brudne i nieco niebezpieczne.



Świątynia była wielokrotnie przebudowywana. Fundamenty najstarszego sanktuarium znajdują się pod ziemią. Jak wspomniałem kiedyś poziom gruntu był znacznie niżej, więc wydaje się, że wysokie podium, na którym je zbudowano, nie było przypadkiem. Okolica była narażona na powodzie już w najdawniejszych czasach, więc prawdopodobnie w ten sposób chciano zabezpieczyć ją przed zalaniem. Był to chyba zabieg właściwy, bo w I wieku p.n.e. rzeczne nanosy spowodowały podniesienie się poziomu gruntu na tyle, że duża część starego podium znalazła się pod ziemią, a odnowioną świątynię zbudowano jeszcze wyżej. Właśnie z tego okresu pochodzi widoczny obecnie budynek.



Gdy patrzymy na świątynię Portunusa, mamy rzadką okazję spoglądania na przykład architektury republikańskiego Rzymu – stosunkowo skromnej, pozbawionej późniejszej gigantomanii i nadmiernego przepychu. Większość jej ścian zbudowana jest ze zwykłego wulkanicznego tufu, i tylko narożniki i kolumny z trwalszego i bardziej wytwornego trawertynu. Przetrwała upadek Imperium oraz nie popadła w ruinę jak większość innych budowli Rzymu dzięki przekształceniu jej w kościół już w IX wieku. Choć wnętrze straciło wszystkie swe detale dawnego wystroju, mury zachowały się w niemal idealnym stanie. W środku możecie odnaleźć fragmenty fresków: element dekoracji średniowiecznego kościółka.



Świątynia Portunusa „zagrała” epizodyczną rolę w moim „Kaliguli”. Poniżej krótki fragment pokazujący, jak ja wyobrażałem sobie ten budynek wraz z otoczeniem:


„Kilka dni później prefekt pretorianów w asyście kilkunastu doświadczonych gwardzistów oraz nie mniejszej liczby niewolników maszerował o poranku przez Velabrum do przystani portowej przy Forum Boarium. Za nim na postronku truchtał różowy prosiak. Dotarłszy na targ Makron skierował się ku niewielkiej świątyni Portunusa. Dokoła było słychać gdakanie zwiezionych przez handlarzy kur, gęganie gęsi, porykiwanie osłów i byków, kwiczenie świń. Kupcy i sprzedawcy targowali się na migi, z prędkością błyskawicy pokazując sobie palcami cenę, za jaką gotowi byli dokonać transakcji. Klienci macali zwierzęta, wskazując wszystkie niedostatki ich kondycji w nadziei, że pozwoli im to zbić cenę. Właściciele straganów w odpowiedzi robili teatralne miny i gesty, skarżąc się, że jeśli zgodzą się na oferowane warunki, pozbawią swe dzieci ostatniej miski puls. Ostatecznie jednak dobijano targu.

Świątynia Portunusa położona była niemal na samym środku targowiska. Miała od frontu cztery smukłe kolumny z marmuru, zwieńczone kapitelami na kształt baranich rogów. Za nimi kryła się cella z surowego wulkanicznego tufu. Poprzedzały ją strome schody. Nie przejmując się panującym dokoła rozgardiaszem: przeganianiem bydła, ptakami nerwowo łopoczącymi skrzydłami w klatkach i rżącymi końmi, przed sanktuarium stał już flamin w spiczastej czapce i zamówiony wcześniej haruspik w wielkim, skórzanym kapeluszu.


Makron podszedł do nich obu, pokazując idącą za nim świnię. – Oto ofiara, chcę poznać wolę bogów! Sacerdos się skrzywił. – Stajesz przed ołtarzem bez togi, w wojskowym płaszczu i z odkrytą głową… Zwierzęcia ofiarnego nie udekorowałeś… Grzbietu nie posmarowałeś mu świętą pastą! Jak możesz oczekiwać, że Portunus przyjmie twą ofiarę tak niechlujnie złożoną? – Nie wybrzydzaj, wspomagam świątynię sporą kwotą, więc jestem pewien, że bóg przymknie oczy na niedoskonałości ceremoniału. – Powiedziawszy to, Makron sięgnął do fałdu tuniki po mieszek z monetami. – Nie bluźnij! Rytuały są święte i to one są podstawą naszego paktu z bogami. Tylko wierne ich przestrzeganie gwarantuje przychylność nieśmiertelnych – odparł kapłan, ale pieniądze wziął. – Zatem oddaj złoto, a ja odprowadzę prosiaka z powrotem! – Nie! Zaczekaj! – oburzył się flamin. – Jeżeli ślubujesz ponowić ofiarę po powrocie, Portunus wybaczy ci ten brak szacunku! Sacerdos przystąpił do ceremonii ofiarnej. Wkrótce martwe zwierzę leżało u stóp ołtarza w kałuży krwi, a haruspik w milczeniu wyjmował z jego trzewi organy wewnętrzne, które oglądał starannie z każdej strony. – Co chcesz wiedzieć? – spytał wreszcie Makrona. – Czy wyprawa, na którą się udaję, przyniesie mi powodzenie i chwałę? – odparł prefekt. – Co to za podróż? – Nie wolno mi nic powiedzieć! Haruspik zmarszczył brwi i jeszcze raz przyjrzał się lśniącemu od krwi sercu i wątrobie. – Mięsień jest silny i zdrowy, barwę ma piękną. Wątroba zaś jest gładka – nie widzę żadnych, nawet najmniejszych zgrubień. To dobry znak… – Czyli? – Okryjesz chwałą siebie, a potomkom zapewnisz bogactwo na pokolenia! Prefekt się rozpromienił. – Takich wieści oczekiwałem! – zakrzyknął. Położył dłonie na piersi: – Dzięki ci, o! wielki Portunusie! – Obrócił się na pięcie i nakazał swym ludziom podążać za sobą. Tłum kupujących i sprzedających rozstępował się przed jego orszakiem, więc wkrótce wchodził po trapie na barkę, którą miał popłynąć Tybrem do Ostii, a stamtąd okrętem do Aleksandrii. Haruspik badający organy świni ofiarnej patrzył jeszcze jakiś czas za oddalającym się Makronem. Ledwie on i jego świta zniknęli za pierwszym zakolem Tybru, wstąpił po stopniach do przedsionka, z trudem otwarł ciężkie drzwi obite pozieleniałym ze starości brązem i wszedł do środka.

Wewnątrz po obu stronach paliły się dwie lampy – wysokie srebrne kandelabry rzucały światło na pokryte freskami mury i na stojący po środku ściany naprzeciw wejścia posąg Portunusa. W cieniu za nim dostrzegł ciemny zarys postaci. – Już odpłynął – szepnął. Postać zrobiła dwa kroki naprzód. Był to Helikon. – Powiedziałeś mu to, co chciał usłyszeć? – spytał. – Tak! – Dobrze się spisałeś. Dotrzymamy umowy – powiedział wyzwoleniec i wyszedł ze świątyni, kierując się w stronę Domus Tiberiana.”

Jeżeli chcecie się dowiedzieć, czego prefekt pretorianów obawiał się przed podróżą w egipskiej Aleksandrii, sięgnijcie po moją książkę: "Kaligula. Wyznania szaleńca".

235 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comentarios


bottom of page